2.01.2014

Kochanka Raptorego - Romantyczny pastisz nerdowskiej fantazji

Sobota, 26 grudnia, rano:

Godzina 06:40 - dzwoni pierwszy budzik. Moja ręka odruchowo sięga do dotykowego ekranu telefonu w miejscu, w którym zazwyczaj pojawia się przycisk wyłączający sennego włamywacza. Cisza. Śpię dalej.

Godzina 06:50 - dzwoni drugi budzik, w zamyśle zapasowy. Moja ręka robi to samo, po czym rozbudzona już nieco świadomość wciąż nie jest przekonana co do sensowności wstawania tak wcześnie. Śpię więc dalej.

Godzina 07:00 - dzwoni trzeci budzik, finalno-zapasowy. Powtórka czynności wyłączającej irytujący hałas tym razem poszła gładko, znacznie lepiej niż poprzednio. Średnio rozbudzona świadomość mówi, że czasu jest jeszcze na tyle dużo, że mogę poleżeć jeszcze moment i porozciągać stare już stawy i ścięgna. Rozciągam więc i po chwili czynność ta zamęcza mój organizm tak, że świadomość znowu zasypia. Śpię znowu dalej...

...i dalej...

...i dalej...

Godzina 09:03 - Nagły przypływ adrenaliny ogarnia moje ciało i w mniej niż sekundę przybieram pozycję pionową.

Łolera, zaspałem! Nie zdążę na 10:00 do swej kochanej! A przecież nie widziałem jej już pół roku!

W pośpiechu zbieram się i myję.
O rety! Włosy! Włosy! Koniecznie włosy wyszorować!

Ubieram kurtkę do wyjścia, kaptur na niedosuszony łeb. Lecę. Start bieganiny o 09:52.

Połowa drogi sprintem przebyta.
Muszę zdążyć. Koniecznie! Przecież się na dzisiaj umawialiśmy. A jak nie zdążę, to z pewnością znajdzie innego... I wtedy będę musiał czekać długimi godzinami na swą kolej, która może w tym roku nie nastąpić...

O 10:03 wpadam do gabinetu z drżącym arytmicznie sercem. Patrzę na NIĄ i mówię:
- Dzień dobry. Umawialiśmy się na dziś na dziesiątą. Zdążyłem?

Ku mojemu zadowoleniu rzekła z uśmiechem:
- Tak. Proszę siadać.

Usiadłem więc posłusznie i wygodnie na krześle, i już po chwili usłyszałem za sobą jej łagodny i życzliwy głos:

- Jak strzyżemy?
- Skracanie na cztery lub pięć centymetrów.
- Po bokach wycieniować?
- Owszem.


Przystąpiła więc do pracy z przykuwającym oko kobiecym wdziękiem i już po dwudziestu minutach moje opierzenie wyglądało estetycznie.

- Dziękuję bardzo. Ile płacę?
a ona z kokieteryjnym uśmiechem:
- Tylko osiemnaście złotych. To co? Do zobaczenia za kolejne pół roku, przed wakacjami?
- Oczywiście. Do zobaczenia i Szczęśliwego Nowego Roku.
- Dziękuję, hi hi... i nawzajem!


Wychodząc pomyślałem, by przy następnym spotkaniu przynieść jej kwiaty. Chociażby za to, że nie wymagała kosmicznej ceny za wycięcie pół roku temu moich kudłów, które zapuszczałem prawie dwa lata. I przede wszystkim za to, że to fantastyczna samica. Nawet, jeśli jest ode mnie dobre dziesięć lat starsza... ;D

Do zobaczenia za pół roku, o ma Luba... a tymczasem wracam do przedsylwestrowego nerdzenia.

4 komentarze:

  1. eeeeeeeeej, żeby wyszorować włosy, należałoby mieć mikroskopijną szczoteczkę, natomiast żeby ubrać kurtkę, należałoby mieć większą kurtkę. Tak moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, oj tam... Takie tam zabiegi stylistyczne mojego codziennego języka ;) .

      Usuń
  2. Wiesz, nawet myślałam o zaproszeniu Cię na ten koncert, ale raz, że wspominałeś, że Cię może nie stać (pojechalibyśmy - same bilety na skm drogie - i... nie wiadomo, czy byśmy się załapali, a jak tak, miałbyś możliwość...? chociaż wejściówka 20 zeta ponoć), dwa, że próbując zaprosić wymienionych kolegów, nie przespałam się. A generalnie byłam w bardzo niedobrym stanie, na tyle, że się obijałam o ściany. Więc już sama zrezygnowałam z tego pomysłu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi. Najwyżej pójdziemy innym razem. 20 zł to w sumie mógłbym skądś wyraptorzyć... W sumie i tak taniej niż kino na bilecie normalnym, niestudenckim.

      Ewentualnie za karę zaproszę Cię do kina na drugą część Tintina, jak już Peter Jackson się za niego weźmie po premierze trzeciego Hobbita ;). Taka jest kara za zapominanie o Raptorze i obijanie się o ściany, buhaha... :D

      Usuń