Często mnie pytają, dlaczego pomimo całodziennego siedzenia przed różnego rodzaju wyświetlaczami, obżerania się różnego rodzaju słodyczami i prowadzenia różnego rodzaju niezdrowego trybu życia, wciąż tak dobrze wyglądam i działam. No więc odpowiadam.
Przede wszystkim - nie, nie działam tak doskonale, jak uważają. Najmniejszy chłodek bądź mrozek sprawia mi ból i choroby. Wystarcza +16 stopni i niżej, by mi zaczęło to doskwierać. Do zdrowia potrzeba mi więc dużo słońca i zieleni. Teraz, gdy lato chyli się ponownie ku upadkowi i grozi nam jesień i następnie zima, zaczynam się tego okropnie bać, nawet bardziej, niż w zeszłym roku. Zachorowałem wtedy na dziwną chorobę, którą za nic nie dało się zdiagnozować (NFZ, dziękuję bardzo za trzytygodniowe kolejki i nienaukowe "who cares what's wrong", dziękuję bardzo...). Trwała ona całą zimę. Ćwierć roku cierpienia i koczowania w domu. W końcu choroba sama przeszła i nikt, nawet ja, nic, kompletnie nic o tym nie wie, co to było. A gdy przeszła, cieszyłem się jak głupi i czułem jak nowo narodzony grecki bóg przez całą wiosnę i lato.
Więc co jeśli w tym roku będzie podobnie? Jeśli choroba wróci, będzie zimno i znowu będę musiał siedzieć uziemiony w domu? Na samą myśl robi mi się niedobrze, bo to oznaczałoby solidne cofnięcie się z drogi do ustatkowania i niezależności, która, jak wiadomo, w dzisiejszych czasach i zwłaszcza w tym kraju nie jest łatwa.
Ale dosyć już tych smętów, przejdźmy do tajemnicy mojej niebywałej jak na nerda kondycji.
Bowiem tak jak każdy nerd, bardzo cenię sobie przedmonitorowe zagryzki w postaci żelków, czekolady, batonów, ciasteczek, kisieli, budyniów, wafelków, bułek maślanych, bananów, serków, jogurtów, pączków, pizzów... Czytelnik już się ślini, ale wie, że tego typu przyjemności w siedzącym trybie życia skutkują (u wielu nieodwracalnymi...) zmianami w tkance tłuszczowej? Otóż nie u mnie! Pomimo takiego trybu życia, przy wieku 21 i wzroście 182 wciąż ważę, uwaga, ledwie 65 kg. Niebywałe, jak na leniwego, obleśnego nerda. Może po prostu mój żołądek jest zbudowany z czarnej materii i oprócz trawienia przeprowadza on także kompresję pożywienia? W filmach klasy Z takie pomysły to norma i pic z masłem (tak tak, scenarzyści "Rekinado" i "Dwugłowy rekin atakuje", w waszą stronę patrzę...).
Jak to jest z kolei z moim wzrokiem? A bardzo sobie chwalę jego snajperskie możliwości. Może to zabrzmi niepoprawnie politycznie na publicznym blogu i Google mnie ocenzuruje, ale myślę, że moglibyście spokojnie posadzić mnie ok. kilometr od sz.p. Putina z profesjonalną snajperką i... "war is over, troglodyci".
Mój wzrok działa tak dobrze, gdyż zwykłem go uraczać pięknymi kształtami i pięknymi kolorami związanymi z naturą lub technologią. Wszelkie odcienie zieleni, błękitu i takie egzotyki jak turkusy i cyjany trafiają do mych oczu codziennie. Staram się też jak najczęściej obcować z naturą chadzając na spacery lub jeżdżąc na wycieczki rowerowe w różne dzikie miejsca. Gdy nie wiecie więc, gdzie jestem, oznacza to, że pewnie gdzieś w krzakach na bosaka grzebię w poszukiwaniu dziwnych robaków i innych zjawisk naturalnych cieszących zmysły. Szkoda tylko, że na spacery czasu jest coraz mniej z wiekiem...
No cóż, znowu wpis będący zapchajdziurą, nie mogę się zebrać, by dawać regularnie jakieś rzeczowe wpisy związane z popkulturą. Może następnym razem będzie coś ciekawszego, jako że mam zamiar wybrać się w końcu do kina.
Przede wszystkim - nie, nie działam tak doskonale, jak uważają. Najmniejszy chłodek bądź mrozek sprawia mi ból i choroby. Wystarcza +16 stopni i niżej, by mi zaczęło to doskwierać. Do zdrowia potrzeba mi więc dużo słońca i zieleni. Teraz, gdy lato chyli się ponownie ku upadkowi i grozi nam jesień i następnie zima, zaczynam się tego okropnie bać, nawet bardziej, niż w zeszłym roku. Zachorowałem wtedy na dziwną chorobę, którą za nic nie dało się zdiagnozować (NFZ, dziękuję bardzo za trzytygodniowe kolejki i nienaukowe "who cares what's wrong", dziękuję bardzo...). Trwała ona całą zimę. Ćwierć roku cierpienia i koczowania w domu. W końcu choroba sama przeszła i nikt, nawet ja, nic, kompletnie nic o tym nie wie, co to było. A gdy przeszła, cieszyłem się jak głupi i czułem jak nowo narodzony grecki bóg przez całą wiosnę i lato.
Więc co jeśli w tym roku będzie podobnie? Jeśli choroba wróci, będzie zimno i znowu będę musiał siedzieć uziemiony w domu? Na samą myśl robi mi się niedobrze, bo to oznaczałoby solidne cofnięcie się z drogi do ustatkowania i niezależności, która, jak wiadomo, w dzisiejszych czasach i zwłaszcza w tym kraju nie jest łatwa.
Ale dosyć już tych smętów, przejdźmy do tajemnicy mojej niebywałej jak na nerda kondycji.
Bowiem tak jak każdy nerd, bardzo cenię sobie przedmonitorowe zagryzki w postaci żelków, czekolady, batonów, ciasteczek, kisieli, budyniów, wafelków, bułek maślanych, bananów, serków, jogurtów, pączków, pizzów... Czytelnik już się ślini, ale wie, że tego typu przyjemności w siedzącym trybie życia skutkują (u wielu nieodwracalnymi...) zmianami w tkance tłuszczowej? Otóż nie u mnie! Pomimo takiego trybu życia, przy wieku 21 i wzroście 182 wciąż ważę, uwaga, ledwie 65 kg. Niebywałe, jak na leniwego, obleśnego nerda. Może po prostu mój żołądek jest zbudowany z czarnej materii i oprócz trawienia przeprowadza on także kompresję pożywienia? W filmach klasy Z takie pomysły to norma i pic z masłem (tak tak, scenarzyści "Rekinado" i "Dwugłowy rekin atakuje", w waszą stronę patrzę...).
Jak to jest z kolei z moim wzrokiem? A bardzo sobie chwalę jego snajperskie możliwości. Może to zabrzmi niepoprawnie politycznie na publicznym blogu i Google mnie ocenzuruje, ale myślę, że moglibyście spokojnie posadzić mnie ok. kilometr od sz.p. Putina z profesjonalną snajperką i... "war is over, troglodyci".
Mój wzrok działa tak dobrze, gdyż zwykłem go uraczać pięknymi kształtami i pięknymi kolorami związanymi z naturą lub technologią. Wszelkie odcienie zieleni, błękitu i takie egzotyki jak turkusy i cyjany trafiają do mych oczu codziennie. Staram się też jak najczęściej obcować z naturą chadzając na spacery lub jeżdżąc na wycieczki rowerowe w różne dzikie miejsca. Gdy nie wiecie więc, gdzie jestem, oznacza to, że pewnie gdzieś w krzakach na bosaka grzebię w poszukiwaniu dziwnych robaków i innych zjawisk naturalnych cieszących zmysły. Szkoda tylko, że na spacery czasu jest coraz mniej z wiekiem...
No cóż, znowu wpis będący zapchajdziurą, nie mogę się zebrać, by dawać regularnie jakieś rzeczowe wpisy związane z popkulturą. Może następnym razem będzie coś ciekawszego, jako że mam zamiar wybrać się w końcu do kina.