Niestety liczne utrudnienia, w tym znowu problemy z komputerem, nie pomogły mi w dostarczeniu tego wpisu wcześniej. O wiele wcześniej... I znowu się spóźnię podobnie, jak to było w przypadku "Grawitacji", ale co mi tam ;).
Otóż znalazłem się niedawno w kinie na zapowiadanych już od pewnego czasu "Wędrówkach z dinozaurami 3D". Zanim jednak przejdę do sedna dzisiejszej recenzji filmu kinowego, opowiem nieco o historii samej idei tytułowego wędrowania z dinozaurami.
Cofnijmy się do roku 1999, kiedy pod wpływem popularności Parków Jurajskich i w ogóle całej marketingowej otoczki, którą skrótowo będę nazywał dinomanią, powstawało sporo mniej lub bardziej udanych produkcji okraszonych tymi właśnie zwierzętami w rolach głównych. Sporo było w całych latach 90 m.in. adaptacji "Zaginionego świata" spod pióra Conan Doyla, seriali, kreskówek, dokumentów, gadżetów itp. I właśnie pod koniec wieku XX spod znaku BBC wyszła krótka, 6-odcinkowa seria dokumentalna. Dokument był na swe czasy zrealizowany z sporym rozmachem, powstały również liczne spin-offy i odcinki specjalne. Ogółem świetny był, (i do tej pory jest) głównie dlatego, że na tle zwyczajnych dokumentów o zwierzętach w ich naturalnych środowiskach, o których opowiada lektor, wyróżniał się... niczym. Ot czysty naturalizm, okraszony dobrej jakości nieprzekombinowanym CGI na tle perfekcyjnie dobranych plenerów i muzyki. BBC uzyskało wtedy więc złoty środek do przekazania ówczesnej wiedzy o tych charakterystycznych stworzeniach i ich świecie. Środek, którego próżno szukać w wielu innych, przejaskrawionych sensacją dokumentach.
A jak jest z nowymi, kinowymi "Wędrówkami...", również sygnowanymi dokumentalną wytwórnią BBC? Czy jest to godne wykorzystanie sprawdzonego już i powszechnie znanego tytułu? Okazuje się, że nie bardzo. Nie, jeśli patrzeć na ten film przez pryzmat pierwowzoru. Jest to bowiem utwór absolutnie różny.
Otóż znalazłem się niedawno w kinie na zapowiadanych już od pewnego czasu "Wędrówkach z dinozaurami 3D". Zanim jednak przejdę do sedna dzisiejszej recenzji filmu kinowego, opowiem nieco o historii samej idei tytułowego wędrowania z dinozaurami.
Cofnijmy się do roku 1999, kiedy pod wpływem popularności Parków Jurajskich i w ogóle całej marketingowej otoczki, którą skrótowo będę nazywał dinomanią, powstawało sporo mniej lub bardziej udanych produkcji okraszonych tymi właśnie zwierzętami w rolach głównych. Sporo było w całych latach 90 m.in. adaptacji "Zaginionego świata" spod pióra Conan Doyla, seriali, kreskówek, dokumentów, gadżetów itp. I właśnie pod koniec wieku XX spod znaku BBC wyszła krótka, 6-odcinkowa seria dokumentalna. Dokument był na swe czasy zrealizowany z sporym rozmachem, powstały również liczne spin-offy i odcinki specjalne. Ogółem świetny był, (i do tej pory jest) głównie dlatego, że na tle zwyczajnych dokumentów o zwierzętach w ich naturalnych środowiskach, o których opowiada lektor, wyróżniał się... niczym. Ot czysty naturalizm, okraszony dobrej jakości nieprzekombinowanym CGI na tle perfekcyjnie dobranych plenerów i muzyki. BBC uzyskało wtedy więc złoty środek do przekazania ówczesnej wiedzy o tych charakterystycznych stworzeniach i ich świecie. Środek, którego próżno szukać w wielu innych, przejaskrawionych sensacją dokumentach.
A jak jest z nowymi, kinowymi "Wędrówkami...", również sygnowanymi dokumentalną wytwórnią BBC? Czy jest to godne wykorzystanie sprawdzonego już i powszechnie znanego tytułu? Okazuje się, że nie bardzo. Nie, jeśli patrzeć na ten film przez pryzmat pierwowzoru. Jest to bowiem utwór absolutnie różny.
Przede wszystkim, o ile pierwotny serial był stworzony z myślą o możliwie obiektywnym pokazaniu faktów widzom, o tyle nowy film jest nastawiony na znacznie młodszą i mniej wymagającą widownię. Brakuje więc bardziej realistycznie przeprowadzonych scen polowań drapieżników i całość skupia się głównie na roślinożernych gatunkach. Ponadto postanowiono dodać bardziej fabularyzowany styl narracji i... dialogi. I niestety to ostatnie jest głównym czynnikiem, który sprawia, że omawiane dzieło staje się naprawdę słabe, nawet jeśli je oceniać nie pod kątem oryginalnej serii, tylko pod kątem niezwiązanego z nią filmu.
Osobiście nie jestem zawiedziony stroną fabularną. Jest ona pomimo swego przewidywalnego schematu prowadzona dobrze. Ale w sumie coś takiego zaserwował nam już "Król Lew" z kilkoma podobnymi produkcjami i przydałoby się wynaleźć w końcu jakiś nowy schemat kina familijnego, a nie mielić w kółko to samo. Wizualne prowadzenie fabuły psuje jednak jedna, istotna rzecz - natrętne dialogi. Prawdopodobnie twórcy pierwotnie myśleli, by zrobić film kompletnie bez nich, ewentualnie z tłumaczącym wszystko co potrzebne lektorem. Świadczy o tym choćby to, że w animacji postaci nie uwzględniono ruchu dinozaurzych pysków podczas mówienia, oraz nie zantropomorfizmowano ich wyglądu zanadto (najwyżej oczy, które są wyrazistsze i bardziej ludzkie). Mówiąc krócej, wyglądają mniej więcej tak, jak nam mówią skamieliny i porozumiewają się telekinetycznie. Co do karykatury, to podobny zabieg widać było w innej, klasycznej już animacji "Happy Feet", gdzie pingwiny ogólnymi proporcjami ciała przypominały te prawdziwe, jednak ze względu na lepszą komunikację obrazu z widzem postanowiono nadać im kilka cech ludzkich, zwłaszcza gestom i mimice. Swoją drogą za animację w obydwu filmach odpowiedzialne jest to samo australijskie studio Animal Logic, moim zdaniem całkiem niezłe w te klocki.
Wracając do tych felernych dialogów i argumentów przeciw nim. Otóż ewidentnie zostały one zrobione po to, by potencjalnemu odbiorcy się po prostu nie nudziło. Szczerze wątpię, by jakiekolwiek wrażliwe na sztukę filmową i nie skażone ignorancją dziecko potrzebowało dialogów w filmie, w którym może zobaczyć robiące sporych rozmiarów wrażenie dinozaury. Ponadto dialogi są wyjątkowo głupie i wnoszą niewiele do historii. Dodają chaosu na tyle, że w wielu ujęciach ciężko się połapać, kto w danym momencie mówi. Sama sugestywność obrazu i magia animacji w zupełności by wystarczyły. Przykładem Pixarowego "WALL-E", robiąc z tego film w przeważającej części niemy, zyskałby tylko na szlachetności.
Jest jednak coś gorszego, niż tylko dialogi głównych bohaterów, na których się skupia film. Jest nim postać narratora opowieści a zarazem ewolucyjnego łącznika między czasami Mezozoiku a współczesnymi - alexornisa Alexa, który należy do gatunków bardzo już przypominających współczesne ptaki. Jego teksty i zbyt gęsta rola narratora są jednymi z najgorszych, jakie miałem okazję podziwiać w świecie filmu. Wszystko przez to, że to właśnie jego teksty sprawiały, że film był przegadany, głośny i do tego psuły wiele scen. Zwłaszcza takich, które miały szarpnąć nieco emocjami widza, zaiskrzyć, wzruszyć lub przestraszyć. Świetnie obrazuje to scena, kiedy Alex żałośnie próbuje rozluźnić napięcie po scenie uczty na pterozaurze poprzez nabijanie się z krótkich przednich łap gorgozaura - wczesnego kuzyna tyranozaurów i głównego złego w filmie. Takich "smaczków" i udziwnień psujących wygenerowane wizualnie wrażenia niestety jest w filmie znacznie więcej. Wszystko z powodu prehistorycznej papugi...
A jak się przedstawia reszta postaci? Również nie najlepiej. Główny bohater opowieści, pachyrinozaur Patchie, intelektem nie zaskakuje, i to niemal przez cały film. Co prawda przeżywa on jakąś przemianę, zdobywa pod koniec to, na co zasłużył, i ogółem jego żywot z pachyrinozaurzycą Juniper kończy się happy endem, jednak jego dialogi i monologi prawie nigdy nie uzupełniają tego obrazu o coś ważnego. Sama Juniper również nie ma nic specjalnego do powiedzenia, ale jej obecność cieszy w tym i tak już przewałkowanym schemacie opowieści.
Na koniec chciałbym w końcu opisać kilka zalet tej produkcji. Przede wszystkim cieszą dobre technikalia. Animacja i fotorealizm wciąż co prawda nie sięgają pierwszym dwóm Parkom Jurajskim do pięt, jednak same bogate w detale modele dinozaurów potrafią zadowolić. Przejaskrawiony rendering też można wybaczyć, w końcu jest to animacja dla dzieci, a nie mający przekonać widza autentycznością materiału dokument. Podobał mi się także króciutki wątek samotnego ojca z dziećmi (współczesnymi ludźmi), który był klamrą całej opowieści dziejącej się na terenie Kanady w okresie późnej Kredy. Otóż wątek taki się bardzo często powtarza w produkcjach związanych z dinozaurami i jest istotnym fenomenem, wymagającym osobnego, długiego wywodu w późniejszym terminie. Relacje między dziećmi a dorosłymi są bardzo istotnym motywem do budowania opowieści z dinozaurami w tle, który został wykorzystany we wszystkich częściach Jurassic Park. Ponadto to, co zaprezentowali twórcy "Walking With Dinosaurs 3D", bardzo ciepło mi się skojarzyło z starym, dobrym serialem "Zaginiony ląd" z 1991. Doskonale pasuje: jest auto terenowe, tato, jego córka i nastoletni, zbuntowany syn :D.
Tak więc, reasumując - czy polecam? Jeżeli jesteś fanem dinozaurów, będziesz się bawił całkiem dobrze, marudząc co chwila na kilka zgrzytów. Jeśli jesteś wrażliwym i ciekawym świata dzieckiem, w dodatku niepokalanym współczesną komerchą z działki Hannah Montana i Disney XD, będziesz się bawił rewelacyjnie. Jeśli jesteś jednak rodzicem tegoż dziecka, to zostaw je w spokoju w sali kinowej i pójdź do sąsiedniej na "Hobbita 2". Jeśli natomiast jesteś ortodoksyjnym kreacjonistą negującym powszechną naukę mówiącą o prawie ewolucji i fakcie, że Ziemia istnieje już ponad 4 miliardy lat, to... co Ty jeszcze robisz na moim blogu?!
:D